Poniedziałek, 02 grudnia 2024
Imieniny: Balbina, Paulina, Bibiana
pochmurno
4°C
Z jurajskimi zamkami i starymi kościołami nieodłącznie kojarzą się przekazywane z pokolenia na pokolenie, mrożące krew w żyłach legendy. Oto niektóre z nich, związane z dziejami ziem wchodzącymi w skład powiatu zawierciańskiego.
Czarny pies z Ogrodzieńca
Starsi ludzie powiadają, że na zamku ogrodzienieckim w Podzamczu straszy. W nocy tutejszy zamek staje się widownią dziwnych wydarzeń, których bohaterem jest ogromny czarny pies, znacznie większy od zwykłych wilczurów czy nawet olbrzymich bernardynów. Pies ten ciągnie za sobą długi na trzy metry, brzęczący łańcuch. Nie jest to zwykłe zwierzę , ale upiór zza światów. Owo tajemnicze zwierzę widywali ojcowie i dziadkowie już przed pierwsza wojną światową. Wspominali, że nocą żaden koń nie ośmielił się przejść zamkowej bramy, mimo iż zewnętrzny dziedziniec pachniał soczystą, świeżą trawą.
Czarnego psa widziało zbyt wiele osób, by mówić o zwykłej fantazji. Owo dziwne stworzenie pojawia się w niezmienionej postaci od co najmniej kilkudziesięciu lat. Wyjaśnienia tajemniczego zjawiska, którego świadkami było wielu mieszkańców Podzamcza, należy szukać w historii ogrodzienieckiego zamczyska.
W 1669 roku Mikołaj Firlej odstąpił Ogrodzieniec Stanisławowi Warszyckiemu. Był to bardzo zamożny, pierwszy dostojnik Rzeczpospolitej, który nigdy nie poddał się Szwedom, od początku wiernie stojąc u boku Jana Kazimierza. Wspólnie z księdzem Kordeckim bronił Częstochowy, a jego rodowy Danków, to jeden z niewielu skrawków Polski, na którym nigdy nie stanęła noga żołnierza Karola Gustawa. Warszycki słynął ponadto jako zapobiegliwy gospodarz, dbający o rozwój rzemiosła i rękodzieła.
A jednak, tu i ówdzie współcześni wspominają, że charakter miał ciężki, a dla poddanych nie był bynajmniej dobrym panem. Według legendy rodowy Danków wzniósł z potu i krwi okolicznego ludu. Inna historia opowiada, iż narożną grotę na dziedzińcu ogrodzienieckiego zamku kazał zamienić na męczarnię zwaną odtąd "męczarnią Warszyckiego". To w tej grocie pan kasztelan osobiście nadzorował torturowanie opornych poddanych. Warszycki nie znosił sprzeciwu z żadnej strony i pewnego dnia kazał na oczach całej służby wychłostać swoja żonę, a sam wsłuchiwał się w jęki nieszczęsnej. Legenda głosi, że Warszycki nie umarł śmiercią naturalną, lecz za życia został porwany przez diabły do piekła. Zamieniony w czarnego psa straszy do dzisiaj na zamku ogrodzienieckim.
O żelaznych drzwiach w zamku
Seweryn Boner, krakowski bankier i żupnik, właściciel Ogrodzieńca miał młodą i piękną żonę, która pod jego nieobecność lubiła flirtować z młodymi żołnierzami. Pewnego razu, pod nieobecność męża, udała się do kaplicy zamkowej, by prosić Matkę Boską o ochronę przed gniewem męża, gdyby wyszły na jaw jej igraszki. Nagle zerwał się straszliwy wiatr i drzwi do kaplicy raptownie się zamknęły. Seweryn po powrocie nigdzie nie mógł znaleźć żony, a szukał jej wszędzie. Po jakimś czasie oświadczono, że jedynym miejscem, którego nie sprawdzono, jest kaplica zamkowa. Wtedy Boner wykrzyknął: "wyrąbać drzwi!" Po ich wyłamaniu okazało się, że żona Seweryna leży martwa na schodach. Boner wyprawił jej uroczysty pogrzeb i wyjechał.
Zbójcy korzystając z okazji napadli na zamek i zaczęli rabować. Spłoszeni przez służbę rzucili wszystko i wybiegli na dziedziniec, na którym leżały drzwi z kaplicy. Herszt bandy kazał je zabrać. Zbójcy zanieśli drzwi do swej siedziby w Okienniku Dużym Skarżyckim i umieścili w skale. Odtąd zamykały wejście do ich kryjówki. Obecnie te legendarne drzwi znajdują się w kościele ogrodzienieckim i zamykają zakrystię.
O Bonarkach
Dawno temu w zamku ogrodzienieckim mieszkało dwóch braci, których tutejszy lud nazywał bonarkami (dusigroszami, skąpcami). Według podania przed śmiercią, która ponoć miała ich zabrać jednocześnie, zażądali, by pochowano ich we wspólnym, bardzo głębokim grobie na dziedzińcu zamkowym wraz ze wszystkimi kosztownościami. Życzeniu braci stało się zadość, a po pogrzebie ich ciał strzegło czterech rycerzy, którzy mieczami zroszonymi w święconej wodzie wciąż odpędzali złe duchy, które nawiedzały grób dniem i nocą. Legenda głosi, że lud tutejszy bardzo nie lubił chciwych i wyzyskujących Bonarów - stąd te złe duchy wyciągające po nich swe ręce.
O pięknej Olimpii
Stanisław Bonar miał córkę niezwykłej urody, w której zakochał się bez pamięci młody rycerz Stanisław Kmita. Chociaż Bonarówna całkowicie oddała swe serce Stanisławowi, jednak ojciec, który niedawno wszedł do warstwy arystokracji, chciał dla swojej córki męża jeszcze bogatszego od siebie. Znalazł jeszcze jeden powód by nie wydać jej za Kmitę. Otóż będąc zażartym zwolennikiem protestantyzmu nie chciał wyrazić zgody na ślub z katolikiem.
Tymczasem wybuchła wojna, na którą wyruszył Kmita. W czasie ostatniego pożegnania obiecał przysyłać Olimpii posłańców z listami. Dowiedział się o tym Seweryn i nakazał pokojówce, by oddawała mu każdy z adresowanych do córki listów. Tymczasem sprowadził na zamek nowego konkurenta do ręki córki.
Olimpia i jej ukochany nie mogli zrozumieć, co się dzieje, czemu nie otrzymywali od siebie wiadomości. Nie domyślali się podstępu. Bardzo zmartwiony młody rycerz po powrocie z wyprawy wojennej wysłał raz jeszcze giermka do swej wybranki, sam zaś czekał na odpowiedź na wysokiej i stromej skale. Niestety i ten list przejął okrutny ojciec i polecił pokojowej napisać odpowiedź rzekomo od córki, "iż widząc beznadziejność ich miłości i upór ojca, oddaje rękę komu innemu".
Kmita otrzymawszy list, w przypływie rozpaczy rzucił się w przepaść tak jak stał, czyli w zbroi i na koniu. By upamiętnić tę tragedię na skale, u podnóża której zginął nieszczęśliwie zakochany wyryto napis:
Stanisław Kmita, rycerz orężny
W boju z Tatarzy szablą potężny
Ku Bonarównie serce swe zwrócił
I z tej tu skały w przepaść się zwrócił
Po tym wydarzeniu Bonar wywiózł córkę z Babic do swego zamku w Ogrodzieńcu. Olimpia jednak dowiedziała się o podstępie ojca i tragicznej śmierci ukochanego. Z rozpaczy wyskoczyła z górnego okna południowej wieży. Odtąd pokazuje się o północy w bieli, spaceruje po blankach basztowych i strasząc poszukiwaczy skarbów strzeże ich tajemnicy, chociaż jak niektórzy powiadają dawno ich nie ma, gdyż zostały doszczętnie zrabowane.
O zamkowej studni
Dawno, dawno temu na zamku ogrodzienieckim odbywał służbę wojskową Anzelm z Józefowa, który zmuszony był zostawić w domu swoja piękną, młodą żonę. Po dwóch latach służby zwrócił się do Seweryna Bonera, by ten pozwolił mu wrócić do rodzinnego Józefowa. Okrutny pan zaproponował Anzelmowi, by wykonał na dziedzińcu zamkowym studnię. Gdy osiągnie poziom wody powróci do domu. Pełen nadziei przyjął warunki i zaczął kuć w skale studzienny otwór. Głęboko chowała się jednak woda pod ogrodzienieckimi skałami. Kopał więc studnię rok po roku, a tymczasem uprowadzono jego żonę i uczyniono z niej nałożnicę. Kiedy po dwudziestu latach Anzelm dokopał się do wody, po tak katorżniczej pracy był już zniedołężniałym starcem. W tym roku Boner obdarzył go wolnością. Niestety, żołnierz nie doczekał tej radosnej chwili. Wyczerpanie organizmu było tak silne, że po wydostaniu się na powierzchnię serce Anzelma nie wytrzymało i żołnierz zmarł.
Od tego czasu woda, do której dokopał się nieszczęsny Anzelm w tajemniczy sposób zniknęła. Nie skorzystał z niej okrutny burgrabia. Do tej wody jak głosi legenda nie dokopano się już nigdy. Wraz ze swym życiem Anzelm zabrał ją do Grobu.
O gwałtownym Wojewodzie i pięknej Witysławie
Za czasów Bolesława Krzywoustego w zamku ogrodzienieckim, jeszcze wówczas drewnianym, przebywała przecudna dziewczyna Witysława, siostrzenica wojewody Skarbimira. Tenże, choć będąc w sędziwym wieku, rozkochał się w siostrzenicy i gwałtem chciał ja poślubić. Narzeczonego dziewczyny Piotra Szczebrzyca uwięził w zamku w Ojcowie.
Dowiedział się o tym sam Bolesław Krzywousty i wykrywszy przy okazji knowania Skarbimira przeciwko całości państwa, zebrał rycerstwo i ruszył na Ojców.
Po zdobyciu zamku pojmał zdradliwego wojewodę i pozbawił go wszystkich dostojeństw, a także skazał na oślepienie. Potem ruszył do Ogrodzieńca. Po uwolnieniu Witysławy połączył ją z oswobodzonym z ojcowskiego więzienia Szczebrzycem, a zamki w Ogrodzieńcu i Ojcowie oddał młodej parze jako wiano.
Legenda o żołnierzu napoleońskim
Legenda głosi, że w początkach XIX wieku wędrował do zamku w Smoleniu żołnierz Francuski wracający z wojen napoleońskich i u podnóża tegoż zamku został zamordowany. Od tego czasu, jak powiadają ludzie, czasami w samo południe można zobaczyć na jednej z dróg wiodących do zamku postać idącego bez głowy żołnierza w mundurze francuskim.
Nieopodal zamku znajduje się jaskinia, w której w Noc Świętojańską oraz wigilię Bożego Narodzenia o północy usłyszeć można 12 uderzeń zegara. Jaskinia ta zwana jest jaskinią Zegarową lub Zegarówką.
O Ruskiej Górze
Jak głoszą karty historii, w Roku Pańskim 1144 pod Pilicą doszło do tragicznej bratobójczej walki między trzema królewiczami. Wojska sprzymierzone Rusi i Władysława II starły się z wojskami braci Władysława - Bolesława i Henryka, dowodzonymi przez wojewodę sandomierskiego Wszebora. Rusini nie dotrzymali obietnicy i uciekli z pola walki, skazując tym samym Władysława II na sromotną klęskę. Rozgromieni zdrajcy próbowali się ukryć na górze porosłej gęstym lasem, leżącej w pobliżu naonczas drewnianego pilickiego zamku, gdzie zostali doszczętnie rozbici. Na pamiątkę tego wydarzenia góra ta zwie się dziś Ruską Górą.
Legenda o powstaniu kościoła na Górze św. Piotra
Na początku drugiego tysiąclecia między porośniętym lasem Piotrowym wzgórzem, a Smoleniem - wiódł wspomniany przez Jana Długosza Trakt Królewski, łączący Kraków z Kaliszem. Często przejeżdżali tędy bogaci kupcy, na których okoliczni zbójcy urządzali zasadzki. Byli oni bardzo okrutni i nikogo nie oszczędzali.
Zdarzyło się, że przechodził tędy żebrak, trzymając w ręku małe zawiniątko. On również padł ofiarą chciwych rozbójników, którzy bijąc go i kopiąc żądali pieniędzy. Żebrak jednak nie posiadał żadnych kosztowności, toteż rozgniewani zbójcy pozostawili nieprzytomnego biedaka na niechybną śmierć, zabierając mu ściskany w dłoni węzełek. Kiedy go rozwiązali, z wściekłością spostrzegli, że znajdują się w nim kawałki suchego chleba, które cisnęli z pogardą w las.
Gdy po kilku dniach zeszli po wodę do płynącej u podnóża góry rzeki , oślepił ich niesamowity blask. Nagle usłyszeli głos dobiegający z niebios, który nakazał im odpokutować winy, budując na wzgórzu kościół. Najpierw musieli wyłowić z rzeki krzyż, a wodę potrzebną do budowy mieli nosić na kolanach. To zdarzenie, nie wiedząc czemu, odmieniło rozbójników, którzy postąpili jak im nakazał tajemniczy głos. W ten sposób stanął na wzgórzu modrzewiowy kościółek, a jego patronami okrzyknięto św. Piotra i św. Pawła.
Kościółek ten niestety nie przetrwał pożogi wojennej. Wraz z nadejściem wojsk sowieckich ciągnących na Berlin, dnia 17 I 1945 roku, doszczętnie spłonął, ocalała jedynie drewniana dzwonnica. Istnieje jednak wiele obrazów i rycin, przedstawiających drewnianą świątynię w swej pełnej krasie.
O heretycznym rządcy
Rzecz działa się w czasach, kiedy kościół włodowicki był w rękach braci polskich. Ówczesny właściciel Włodowic, Mikołaj Firlej, pan na zamku ogrodzienieckim, oddelegował do włodowickiego dworu swego zausznika rządcę, któremu polecił zmuszać mieszkańców miasteczka do uczęszczania na heretyckie nabożeństwa. Z zadania mu powierzonego niegodziwiec wywiązywał się nader okrutnie. Wspólnie ze służbą dworską obstawiał każdej niedzieli drogi wiodące do Skarżyc i Kromołowa, dokąd katolicka ludność Włodowic dążyła na nabożeństwa i siłą nawracał ją do miasta. Opierających się bito i katowano. Na nic zdały się prośby i skargi zanoszone do Firleja, będącego również zagorzałym heretykiem.
Wreszcie nadszedł kres życia rządcy włodowickiego. Pogrzeb urządzono z wielką pompą, a samego włodarza pochowano na miejscowym cmentarzu. W kilkanaście dni po jego śmierci, żonie przyśniło się, iż zwłoki męża zabrali diabli do piekła, pozostawiając w trumnie tylko buty nieboszczyka. Podobny sen powtarzał się trzy noce z rzędu, aż przestraszona wdowa zamówiła za spokój duszy męża nabożeństwo heretyckie. W dzień nabożeństwa nad kościołem zjawiła się nagle chmara czarnego ptactwa, które wzbudziły popłoch wśród mieszkańców miasteczka. Równocześnie zerwała się straszna wichura, która wybiła wszystkie okna w kościele. Wystraszony kapłan heretycki uciekł z kościoła, a za nim podążyli uczestnicy nabożeństwa. Taki sam scenariusz rozegrał się trzykrotnie, kiedy tylko próbowano wznowić mszę.
W kilka dni po tych wypadkach wdowa ponownie miała widzenie senne. Ujrzała wówczas postać, która nakazała jej otworzyć trumnę zmarłego męża. Nieszczęsna kobieta usłuchała rozkazu i uzyskawszy zezwolenie na otwarcie grobu, wydobyła trumnę na powierzchnię. Zdarzenie to obserwowali prawie wszyscy mieszkańcy na czele z samym Mikołajem Firlejem. Gdy tylko odkopano trumnę, rozległo się przeraźliwe krakanie i nad zgromadzonymi zawisła chmura czarnych kruków. Rozpętał się straszny wicher, pośród którego ludzie dosłyszeli brzęk łańcuchów.
Jakież było zdziwienie, gdy otwarto trumnę. Sen wdowy okazał się bowiem proroczy i miast zwłok rządcy, ujrzano tylko jego buty. Na ten przerażający widok wdowa wyzionęła ducha, a wszyscy zebrani w panice uciekli do swoich domostw.
To niesamowite zdarzenie spowodowało, iż Mikołaj Firlej powrócił do wiary swych ojców, heretyckiego kapłana przepędził gdzie pieprz rośnie, a kościół zwrócił pierwotnym właścicielom, czyli katolikom.
Czarna postać na zamku w Morsku
W niepamiętnych czasach na zamku w Morsku mieszkał pan możny, dumny, ale i okrutny. Miał córkę przepięknej urody. Z chęci zysku pragnął wydać ją za zamożnego pana, aby powiększyć swój majątek. Tymczasem w cudnej dziewczynie zakochał się ubogi młodzieniec, który skradł serce dziewczyny. Ojciec dowiedziawszy się o tym postanowił ukarać swą jedyną córkę i wtrącił ją do lochu. Bez jedzenia i picia dziewczyna zmarła nim ojciec się opamiętał. Wówczas młodzieniec postanowił pomścić okrutną śmierć ukochanej dziewczyny. Zwołał zbrojną drużynę, ulokował się w skałach koło Skarżyc w "Okienniku Dużym" i stąd czynił wycieczki na okolice, szukając wszędzie wyrodnego ojca. Wkrótce nikt nie był bezpieczny w drodze do Morska. Kości wielu rycerzy bieliły się w okolicy, a kupcy przestali przybywać w tę okolicę. Pewnej nocy podczas gwałtownej burzy mściciel, prowadząc zbrojnych rycerzy, uderzył na zamek. Niedostępne mury i potężne baszty wydawały się nie zdobycia. Na pomoc szlachcicowi przybyła jednak natura, gromy zaczęły uderzać w zamek, obracając niedostępne miejsca w gruzy i uniemożliwiając obrońcom walkę. Wszyscy przebywający w zamku zginęli. Ojca nieszczęsnej dziewczyny powieszono.
Do dzisiaj po zamku pozostały ruiny, na których w księżycowe noce pojawia się czarna postać powieszonego pana. Postać rozwiewa się w nicość dopiero wtedy, gdy z wnętrza zgliszcz dobiega cichy, ale słyszalny płacz zagłodzonej córki.
Inna legenda mówi, że było dwóch braci Morskich, którzy gardząc uczciwym życiem, wybudowali w skrytości w tutejszych lasach zamek i zaczęli uprawiać rozboje po okolicy. Długo prowadzili ten niecny proceder bez żadnych przeszkód. Gdy jednak zaczęli porywać żony i córki okolicznych mieszkańców, które potem bezlitośnie mordowali, pewien szlachcic mszcząc się za swą porwaną żonę, przy pomocy rzeszy pokrzywdzonych zdobył zamek i wymordował w okrutny sposób rozbójników, a ich siedlisko zburzył doszczętnie.
Legenda o kroczyckim Janosiku i Skrzypkowej Skale
Jak ludzie powiadają, w skałach Okiennika Wielkiego zamieszkiwał niegdyś człowiek o nazwisku Malarski. Był to znany miejscowy rozbójnik, który nigdy nie zabijał, a jedynie płatał ludziom figle, choć czasem bolesne. Postępował podobnie do pienińskiego Janosika, bowiem Malarski też grabił bogatych i rozdawał biednym. Malarski był mistrzem kamuflażu i zawsze sprytnie potrafił wybrnąć z każdej obławy. Lecz i na niego przyszedł czas. Pokonano go jego własną bronią, bowiem jeden z żandarmów przebrał się za żebraka i w tym stroju dopadł rzezimieszka i zastrzelił.
Odtąd zjawa Malarskiego pojawia się na drodze do Kroczyc, płosząc konie przejeżdżających tamtędy jeźdźców i furmanów.
Inna postać pojawia się na pobliskiej wapienne skale, zwanej Skrzypkową. Jest to ubrany w czerwony strój skrzypek, który zwykł grywać przedziwne melodie. Każdy kto usłyszał dźwięk jego instrumentu, wpadał w szaleńczy zachwyt i tańczył do utraty przytomności. Dlatego okoliczni mieszkańcy omijali tajemnicze skały z daleka.
O Owcarzu z Podlesic
Wielką sławą cieszył się niejaki Owcarz z Podlesic. Posiadał on siłę zaklęć równą diabłu. Zdarzało się, że gdy powiesił skrzypce na ścianie, te grały same. Grały tak głośno jakoby cała orkiestra rżnęła do tańca polki i obertasy. Była to dla gości weselnych nie lada gratka, bowiem hulali natenczas do upadłego. A gdy, nie daj Bóg, jakaś zarozumiała panna odmówiła kawalerowi taniec, a spostrzegł to owcarz, wówczas pstryknięciem palców czynił, że z niegodziwej dziewki spadało całe odzienie i pośród gości jako ją Bóg stworzył stała. Tak każdy bawić się musiał, gdyż w przeciwnym razie w ten sposób pośmiewiskiem dla całej wsi się stawał.
Owcarz powodował również zaklęcia pożyteczne. Jeśli kandydat do służby wojskowej nie bardzo chciał pójść w rekruty, to Owcarz czyniąc uroki tak zniekształcał kończyny niedoszłego wojaka, że komisja poborowa rezygnowała z młodzieńca, którego wnoszono przed nią na rękach. Po kilku dniach Owcarz odczyniał uroki i chłopak znów w pełni sprawny się stawał. Zdarzyło się raz, że "odczynienia" Owcarza nie powiodły się. Niedoszły wojak został wtenczas kaleką do końca życia.
Legenda o Czarnym Jeziorze
Historia ta wydarzyła się w XIII wieku w miejscu, gdzie obecnie położona jest Poręba. Otóż wówczas obszar ten porastała dzika puszcza przecięta rwącym nurtem Czarnej Przemszy. Istniał tu również wielki staw o wodach czarnych jak smoła, zwany przeto Czarnym Jeziorem. U jego brzegów wyrastało niewielkie zamczysko, w którym mieszkał zasłużony w boju rycerz Żelisław z córką Bożenną i synem Bożywojem. Rodzeństwo nie żyło jednak w zgodzie, a to za sprawą krewkiego i awanturniczego Bożywoja, który wciąż dokuczał siostrze. Żelisław chcąc więc ostudzić krewkość swego syna, wysłał go w świat.
Mijały lata, aż pomarł stary Żelisław, pozostawiając w pustym zamczysku osieroconą Bożennę. O śmierci ojca dowiedział się Bożywoj i z myślą odziedziczenia majątku powrócił na zamek. Jeszcze silniejszą pałał wówczas nienawiścią do swej siostry, którą wygnał z rodzinnej siedziby. Opuszczona Bożenna osiadła w położonym na przeciwległym brzegu jeziora drewnianym dworku.
Gospodarowanie na zamku awanturnik rozpoczął od wypędzenia wiernej rodzinie od lat służby. Nie przepuścił również okolicznym chłopom, których bez powodu torturował. Śmierć ojca widać nie zmartwiła Bożywoja, gdyż nieprzerwanie przez wiele tygodni hucznie na zamku biesiadował, trwoniąc przy tym krwawicę swego nestora. Tymczasem na drugim brzegu Czarnego Jeziora w objęciach niani Grzymisławy, Bożenna roniła morze łez, modląc się za nawrócenie swego brata.
Gnębieni przez Bożywoja mieszkańcy okolicznych włości rzucili na niego klątwę. Rozpętała się straszliwa burza, która rozkołysała jezioro do tego stopnia, że potężne bałwany zalały zamek. Warownia nie oparła się potędze wody, która zabrała ją w swą czeluść, grzebiąc w jeziorze Bożywoja razem z jego kompanami. Po tym zdarzeniu, wśród ciszy nocnej przez wiele lat ludziom zdawało się słyszeć krzyki, jęki i przekleństwa topielców. Na czarnej jak smoła tafli jeziora pojawiały się okropne widma i złowróżbnym nawoływaniem niepokoiły okolicznych mieszkańców.
Podanie o Wawrzku z Poręby
Porębianie są głęboko przekonani, że w jednej z najbardziej popularnych powieści polskich - "Historia żółtej ciżemki" A. Domańskiej - występująca postać Wawrzka, to postać młodzieńca z Poręby. Wawrzek już będąc małym chłopcem wykazywał się wielkimi zdolnościami rzeźbiarskimi. Kiedy z ojcem woził do Krakowa węgiel drzewny, z odpadów drewna ciosał rozmaite figurki. W czasie gdy ojciec handlował węglem, młody Wawrzek próbował sprzedać swoje dzieła. W tenże sposób kunsztowne figurki dostrzegł sam mistrz Wit Stwosz. Będąc pod wrażeniem wielkiego talentu Wawrzka, zaproponował mu, by został uczniem w jego pracowni. Pod okiem wielkiego mistrza rozkwitł talent rodowitego Porębianina. Wit Stwosz obrał Wawrzka jako pomocnika przy tworzeniu swego niezrównanego arcydzieła w Kościele Mariackim w Krakowie. Wśród postaci tryptyku do dziś znajdują się figurki rzeźbione również przez Wawrzka z Poręby. Porębianie wierzą, że to właśnie z ich miasta pochodził wielce utalentowany uczeń mistrza Wita Stwosza.
Podanie o św. Wojciechu i wizycie ostatniego króla Polski
Żarnowiec był od średniowiecza osadą "wędrującą", ulokowaną początkowo w miejscu obecnej wsi Łany Wielkie. Tam, gdzie dziś pyszni się swoją historią parafialny kościół w Łanach Wielkich, w ówczesnym Żarnowcu istniała pogańska świątynia Światowida. W tejże świątyni, a może na jej gruzach zatrzymał się św. Wojciech w drodze z Krakowa do Gniezna i tam nauczał świętej wiary w Jedynego Boga. Na pamiątkę tego pamiętnego wydarzenia św. Wojciecha obrano patronem miejscowego gotyckiego kościoła.
W dniu 7 lipca 1787 roku Stanisław August Poniatowski wracając z Krakowa do Warszawy, pod Żarnowcem spotkał kasztelana wojnickiego Ożarowskiego, który zaprosił go do swego dworu. W czasie uroczystego obiadu, z udziałem wielu znakomitych gości z wojewodą sieradzkim Walewskim i starościną wolbromską ze Szczekocin Urszulą Dembińską na czele, wznoszono toasty za zdrowie króla. Wieczorem król udał się na spacer, aby zwiedzić miasto. Podziwiał dogodne usytuowanie dworu otoczonego kanałami i rzeką Pilicą, a także mosty i groble na tej rzece przez gospodarza wzniesione.
Następnego dnia w niedzielę Stanisław August Poniatowski po mszy świętej podziękowawszy gospodarzowi za gościnę i wyruszył do Szczekocin.
Legenda o Białej Damie
Z pałacem Dembińskich w Szczekocinach związana jest legenda o białej damie. Jego właściciel Franciszek Dembinski herbu Rawicz ożenił się ze słynącą z urody Urszulą Morsztynówną. Kasztelanka lubiła jeździć konno, polować i romansować, gdy owdowiała zajęła się działalnością publiczną. W lipcu 1787 r. król Stanisław August Poniatowski wracał z Krakowa do Warszawy przez Żarnowiec i zwrócił uwagę na piękną starościnę, która zaprosiła go do swego pałacu. Przy wjeździe do miasta króla przywitał brat Urszuli. Podczas odbywającego się w sali pałacowej uroczystego obiadu, pierwszy toast za zdrowie gospodyni wzniósł król. Po posiłku starościna wraz z monarchą przechadzali się po parku, a wieczorem król rozpoczął bal od tańca z gospodynią. Stanisław August Poniatowski bawił w pałacu do połowy lipca, po czym z nieukrywanym żalem wyruszył do stolicy.
Córka Urszuli wyszła za mąż za Tadeusza Czackiego współzałożyciela Towarzystwa Przyjaciół Nauk i Liceum Krzemienieckiego, który przez kilka lat w pałacu mieszkał i tworzył.
Z biegiem lat umarła Urszula Dembińska, a jej córka Barbara Czacka owdowiała i wtedy właśnie, jak mówi podanie, zaczęła się snuć po pałacu zwiewna postać białej damy. W lipcu można było usłyszeć dźwięki muzyki i śmiechy dochodzące z sali balowej. Wieczorami po schodach do pałacu sunęła postać kobieca w balowej sukni i przenikała przez wszystkie drzwi. Mieszkańcy Szczekocin postać białej damy kojarzą z osobą Urszuli Dembińskiej, której duch miał stać od tej pory na straży szczekocińskiego pałacu.
Legendy przytoczono na podstawie książek:
Bogdan Snoch: Legendy i baśnie znad Warty, Częstochowa 1986 r.
Julian Ziankow: Krakowskie podania, legendy i zwyczaje, Kraków 1993 r.